Vena dla PIAP

Vena dla PIAP

 

Zdjęcia do filmów realizowano m.in. na terenach Elektrociepłowni Lublin-Wrotków, lubelskiej zajezdni autobusowej, stadionu w Łęcznej, kamieniołomów w Kazimierzu Dolnym oraz plaży w Nasiłowie. W filmie wzięli udział statyści z grup rekonstrukcyjnych i ZS „Strzelec” oraz lubelscy antyterroryści.

 

Terminator o poranku

Zwykły marcowy piątek bez fajerwerków, z kubkami mocnej kawy w przewidywalnych odstępach, rozjaśniała zawiła dyskusja o cameronowskiej apokalipsie zafundowanej ludziom przez maszyny. Swoje wiem, i choć jestem absolutnym (choć umiarkowanym) fanem wynalazczości oraz teorii Alana Blooma, cenię sobie komfort jaki daje mi kartezjańskie „Dubito ergo cogito, …” z tegoż zdania dopełnieniem i wszelkimi dalszymi konsekwencjami. Słowem, wciąż człowiek, a nie maszyna, to przyszłość nasza świetlana.

 

I nastał telefon

Krótki w treści. Przemysłowy Instytut Automatyki i Pomiarów potrzebuje filmów promujących najnowsze roboty mobilne.
Tak poznałem Ibisa i Scouta, niesamowite maszyny PIAP-u, których medalami można stroić świąteczne choinki. Miałem już do czynienia z ich krewnymi. Ostatniej zimy pewna malownicza i pełna pułapek twierdza uchyliła swe podwoje przed naszą ekipą. Wyszła z tego całkiem niezła historia, z paletą barwnych i wartych uwiecznienia postaci, w której swe czarcie łapy odcisnęli Demon, Wielka Bożena i pewien niby-mały Inspector, o którym starzy saperzy mówili, że holuje Honkera na biegu. Tenże właśnie, niepozorny, był krewniakiem skazanych marcowym piątkiem na medialny sukces.

Galeria zdjęć

Receptura

Żeby sprawdzić przed kamerą takie asy i wywołać uśmiech satysfakcji przyszłego posiadacza, trzeba było wymyśleć szczególnie perfidną „ścieżkę zdrowia”. Takich „medalowych” nie zmęczy byle poligon. Więc powstał scenariuszowy koktajl, który można zaserwować tylko największym twardzielom. Kamieniołomy, potężne hałdy sypkiego węgla, głęboki piach, błoto i koleiny z wodą doprawione ciężkim, industrialnym terenem Elektrociepłowni, pełnym zaułków, wąskich przesmyków i schodów, które tylko dlatego nie stały się dramatyczną scenerią „Terminatora”, bo nie były jeszcze gotowe. Zamiast limonki kolejowe tory, stadion piłkarski, antyterroryści chętni do zapoznawczego sponiewierania bohaterów i ludzie grający siebie samych w przyszłości, czyli ZS Strzelec w akcji. Do tego nie-zwykły statysta z dobrze znanego wszystkim szaleńcom portalu cannon-fodder, eks-policyjny samochód i miejski autobus do demolki, bomby domowej roboty, miny, granaty i koncertowe oświetlenie. Mix rzeczywistości i Matrixa. Moja praca.
Jak zwykle długie i dokładne planowanie. Ci sami, sprawdzeni w akcji ludzie, dobór sprzętu i tony papieru z pieczątkami umożliwiającymi rzeczy niemożliwe. Oczekiwanie na wolny termin w kalendarzu Scouta i Ibisa.

de-Cameron

Zespół wyruszył do pierwszej akcji z Camp Vena w połowie maja, mając precyzyjny plan dotarcia do progu kompetencji lemowskich bohaterów filmu- robota pirotechniczno-bojowego Ibis i małego robota rozpoznawczego Scout. Perfidia scenariusza polegała na maksymalnym zróżnicowaniu terenu działania i testowaniu diametralnie różnych zastosowań robotów, typowo bojowych i cywilnych. W końcu poza misją w Afganistanie, będziemy mieli też swoje EURO 2012 i uszczelniamy granicę UE. Dlatego roboty rozpoznawały najbardziej podły teren, podejmowały bomby i pomagały aresztować terrorystów w skrajnie odmiennych warunkach. W moim zamyśle powstał totalny de-Cameron, zmierzający do ukazania wyższości człowieka nad maszyną… Broda rosła i gęstniała, a roboty wciąż wykazywały niewielką wrażliwość na nasze zabiegi.

„To, czego nie zrobił 300-kilogramowy Ibis, załatwiał przenoszony w ręku mały Scout i ta kooperacja drażniła mnie coraz dotkliwiej.” 

W ponawianych prośbach o ciągłe zwiększanie dramaturgii scenariusza, odwoływałem się do realizmu i „prawdy ekranu” zabiegając o umożliwienie mi rzucania, topienia, zakopywania i innych form surowego „doświadczania” bohaterów. Prośby były przyjmowane ze stoickim spokojem i z prawdziwą pasją przez nas realizowane. Wciąż bez efektu, bo żaden z robotów nawet się specjalnie nie zmęczył- ot, trochę rysek dodających bojowego wizażu. Wszystko rejestrowały nasze kamery, gotowe do zapisu naocznego dowodu, że Cameron zdecydowanie przesadził. Niezliczone minuty cyfrowego zapisu, w którym nie było niczego, co dawałoby choćby światło w tunelu. Po pewnym czasie członkowie ekipy, którzy dostrzegli prawdę wcześniej niż ja, zaczęli się po angielsku dematerializować. Ludzie od lat zaprawieni w kreatywnym sabotażu i destrukcji dźwiękiem i obrazem, rozkładali bezradnie ręce i składali sprzęt nie patrząc sobie w oczy. Plan pustoszał. W końcu, w samym środku upalnego lata z Camp Vena przyszedł rozkaz odwrotu i list od zaniepokojonej żony. Mój de-Cameron przeszedł do historii. Zapis tych smutnych wydarzeń, okraszony dwoma wersjami językowymi i skoczną muzyką został przekazany Lepszemu, który w pełnych światłach zaprezentował swój triumf międzynarodowej śmietance zgromadzonej w Kielcach na największych targach militarnych w tej części Europy i pogłębił moją frustrację. Wiem, że czas koi gorycz. Lato minęło, a ja przy kubku mocnej, serwowanej w przewidywalnych odstępach kawy, rozpamiętuję minione wypadki i zbieram siły na rewanż. De-Cameron 2.